TYCHY/dom/ - KOBIÓR - PSZCZYNA
Niedziela, 24 czerwca 2007 | dodano:24.06.2007Kategoria zosia samosia, dluga trasa
TYCHY/dom/ - KOBIÓR - PSZCZYNA - ŁĄKA - STRUMIEŃ - OCHABY - SKOCZÓW - USTROŃ
Niedzielny poranek..w związku z tym ,że mój tata jest w sanatorium w Ustroniu a był DZIEŃ OJCA, postanowiłam go odwiedzić ..na rowerze..:) to było dla mnie takie wyzwanie..głównie psychologiczne..nigdy nie byłam dalej jak za miedzą..nie wiedziałam czy dam radę..w końcu swoje lata już mam..:)nie wiem czy ktoś wierzył we mnie..chyba ja sama nie wierzyłam czy dam radę..miałam więc zapas picia i telefon i kontakt z samochodem/halo czy to wóz?/ gdyby trzeba było mnie zgarnąć z drogi..jednym słowem pełna asekuracja..:):)
Do Pszczyny luzik , drogę znam na pamięć..W Pszczynie natrafiłam na przygotowania do festynu, którego główną "atrakcją" miała być podobno Mandaryna...ooo jak dobrze, że to był jeszcze świt i do jej "występu "był cały dzień..:)...baloniki na drucikach..obważanki..wata cukrowa..nie skorzystałam ..Po krótkiej rozmowie z miłym strażnikiem miejskim, który wskazał mi droge, pognałam/choc to też pewnie słowo na wyrost..:)/ wzdłuż pól golfowych trasą rowerową R-4 przez Łąkę, Wisłę Małą, Wisłę Wielką,wzdłuż jeziora Goczałkowickiego aż do rynku w Strumieniu..raz wpadłam w błoto przez moje gapiostwo, bo zaptrzyłam sie na stuletnie dęby i hasającą wiewiórkę..:)
Na rynku w Strumieniu dłuższa przerwa, uzupełnienie wody, jakieś tam lody i dalej na trasę szybkiego ruchu STRUMIEŃ - WISŁA tzw.Wiślanka..pobocze..ech szkoda gadać..parę razy "śmierć zajrzała mi w oczy..ale co tam..jechałam dalej..postoje wprawdzie minutowe lub dwu ale coraz częstsze..słońce zbliżało się do zenitu...w końcu jest...tabliczka zielona z napisem USTROŃ...miałam ochotę ją ucałować...:):) potem juz ostatni/ chyba najgorszy podjazd/ pod samo sanatorium Rownica i spotkanie z ojcem i resztą rodziny, która spokojnie jechała sobie autem..:)
Ja wiem , że te 77,7 km to nic..tu na bikestatsie są tacy, którzy robią nie takie trasy, że to żaden wyczyn na tym forum, ale to takie moje małe zwyciestwo..teraz wiem, że poradzę sobie nie z takimi trasami..:)
Jeden mój znajomy twierdził , ze to tak blisko, że szkoda sobie głowy zawracać..no trudno..dla mnie to kamień milowy...:):)
W Ustroniu było tak miło i sympatycznie , że się troszkę zasiedziałam...więc powrót mozliwy był już tylko samochodem..ale wiem , że tego dnia nie było na mnie mocnych..:):) Wieczorem wyskoczyłam na niezdrowe pierogi do restauracji Enklawa na Czułowie i w tej euforii nawet postawiłam je mojej koleżance Joli..:):)
Niedzielny poranek..w związku z tym ,że mój tata jest w sanatorium w Ustroniu a był DZIEŃ OJCA, postanowiłam go odwiedzić ..na rowerze..:) to było dla mnie takie wyzwanie..głównie psychologiczne..nigdy nie byłam dalej jak za miedzą..nie wiedziałam czy dam radę..w końcu swoje lata już mam..:)nie wiem czy ktoś wierzył we mnie..chyba ja sama nie wierzyłam czy dam radę..miałam więc zapas picia i telefon i kontakt z samochodem/halo czy to wóz?/ gdyby trzeba było mnie zgarnąć z drogi..jednym słowem pełna asekuracja..:):)
Do Pszczyny luzik , drogę znam na pamięć..W Pszczynie natrafiłam na przygotowania do festynu, którego główną "atrakcją" miała być podobno Mandaryna...ooo jak dobrze, że to był jeszcze świt i do jej "występu "był cały dzień..:)...baloniki na drucikach..obważanki..wata cukrowa..nie skorzystałam ..Po krótkiej rozmowie z miłym strażnikiem miejskim, który wskazał mi droge, pognałam/choc to też pewnie słowo na wyrost..:)/ wzdłuż pól golfowych trasą rowerową R-4 przez Łąkę, Wisłę Małą, Wisłę Wielką,wzdłuż jeziora Goczałkowickiego aż do rynku w Strumieniu..raz wpadłam w błoto przez moje gapiostwo, bo zaptrzyłam sie na stuletnie dęby i hasającą wiewiórkę..:)
Na rynku w Strumieniu dłuższa przerwa, uzupełnienie wody, jakieś tam lody i dalej na trasę szybkiego ruchu STRUMIEŃ - WISŁA tzw.Wiślanka..pobocze..ech szkoda gadać..parę razy "śmierć zajrzała mi w oczy..ale co tam..jechałam dalej..postoje wprawdzie minutowe lub dwu ale coraz częstsze..słońce zbliżało się do zenitu...w końcu jest...tabliczka zielona z napisem USTROŃ...miałam ochotę ją ucałować...:):) potem juz ostatni/ chyba najgorszy podjazd/ pod samo sanatorium Rownica i spotkanie z ojcem i resztą rodziny, która spokojnie jechała sobie autem..:)
Ja wiem , że te 77,7 km to nic..tu na bikestatsie są tacy, którzy robią nie takie trasy, że to żaden wyczyn na tym forum, ale to takie moje małe zwyciestwo..teraz wiem, że poradzę sobie nie z takimi trasami..:)
Jeden mój znajomy twierdził , ze to tak blisko, że szkoda sobie głowy zawracać..no trudno..dla mnie to kamień milowy...:):)
W Ustroniu było tak miło i sympatycznie , że się troszkę zasiedziałam...więc powrót mozliwy był już tylko samochodem..ale wiem , że tego dnia nie było na mnie mocnych..:):) Wieczorem wyskoczyłam na niezdrowe pierogi do restauracji Enklawa na Czułowie i w tej euforii nawet postawiłam je mojej koleżance Joli..:):)
Dane wycieczki:
Km: | 91.10 | Km teren: | 15.30 | Czas: | 05:20 | km/h: | 17.08 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: |
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!